sobota, 18 maja 2013

1 %

    
                 "... Lepiej Umrzeć Za Wiarę, Niż Żeby Wiara Umarła ..."

                    http://www.pkwp.org/news/2013/tanzania_chrzescijanie_zagrozeni/


 
 Zanzibar, wyspa na Oceanie Indyjskim. Wakacje w tym miejscu planowaliśmy od dawna. My, czyli wszyscy wolontariusze, pracujący w Afryce. Przed samym wyjazdem mieliśmy trochę wątpliwości. Doszły do nas wiadomości, że w lutym fanatycy Islamu zastrzelili katolickiego księdza. W internecie czytaliśmy, że dla chrześcijan nie jest to bezpieczne miejsce. Postanowiliśmy zaryzykować przecież chcieliśmy tylko odpocząć, nikt tu nas nie wie, że pracujemy na Misji katolickiej i nie przyjechaliśmy tutaj nawracać nikogo na naszą wiarę …
 
Gdy tylko zeszliśmy z promu na ląd, ja, Monika, Tomaszek i Beti okazało się, że nie możemy skontaktować się z Bartkiem, Iloną, Krzyśkiem, Anią i Agatą, którzy przypłynęli tutaj parę dni przed nami. Nasze telefony nie działały. Nie wiedzieliśmy co robić, jak i gdzie ich szukać. Postanowiliśmy znaleźć nocleg, ale też nam to nie szło to za dobrze, osaczyli nas mieszkańcy Zanzibaru z różnych stron i każdy chciał nam pomóc. 
 
Przypomniałam sobie, że mam telefon do siostry Stelli, który dostałyśmy z Moniką od zaprzyjaźnionego księdza franciszkanina. Powiedział nam wtedy, że jeżeli będziemy potrzebowali pomocy, siostra nam pomoże. Zadzwoniliśmy, jak się okazało siostra czekała na nas i wszystko dla nas zaplanowała. Poprosiła, abyśmy chwilę poczekali a zaraz odbierze nas ktoś z diecezji. Tak poznaliśmy księdza Thomasa, który zawiózł nas na nocleg do sióstr, gdzie spędziliśmy dwie noce. Po drodze opowiedział nam o księdzu postrzelonym tutaj w grudniu, który jest w szpitalu, w śpiączce do tej pory. Zapytaliśmy o księdza, który został zabity w lutym. To mój przyjaciel, odpowiedział nam ksiądz Thomas. Pracowaliśmy razem, pokazał nam miejsce, gdzie to się stało. Obok Kościoła, do którego jechał na Eucharystię. Do tej pory w murze widać wielką dziurę, to na nim zatrzymał się samochód księdza, gdy do Niego strzelono. 
 
Jak się okazało siostry i nasz nocleg znajduje się zaledwie pięćdziesiąt metrów od tego miejsca a zastrzelony ksiądz jechał na Mszę  między innymi do tych sióstr. Gdy weszłyśmy do konwentu pierwsze co mnie uderzyło to tablica a na niej napis białą kredą: „O Lord, save us from evilones”. Wpisaliśmy się w księgę gości, byliśmy drugimi gośćmi po tej tragedii. Ludzie się boją, pomyślałam wtedy. Nie wiedziałam jeszcze wtedy jak bardzo strach dotknie i  mnie.
 
Przy kolacji siostry opowiadały nam o tym jak żyją tutaj i pracują. O tym, że biskupi: katolicki i anglikański ukrywają się do tej pory bo na nich też był zamach. Słuchałam sióstr i nie mogłam uwierzyć jaki spokój bije od nich. Nagle słyszymy modlitwy, które dochodzą z Meczetu, bardzo głośne. Ciężko mi się skupić na tym, aby o tym nie myśleć, że wokół nas są wszędzie fanatycy, którzy nienawidzą innych ludzi tylko dlatego, że są innego wyznania. Siostry prowadzą przedszkole i szkołę pielęgniarską. Każdego dnia pracują z ludźmi, którzy mogą okazać się ich katami. Nie wiem, kto z nas zadał siostrze pytanie, czy nie pomyślały po tej tragedii też o tym, aby uciec z tego miejsca, z tej wyspy w bezpieczne miejsce, może do kraju katolickiego, gdzie ludzie są życzliwi i cieszą się z obecności osób duchownych. To byłoby rozsądne, pomyślałam wtedy. Odpowiedź siostry na długo pozostanie w mojej pamięci. Siostra odpowiedziała nam, że lepiej zostać i umrzeć za wiarę niż żeby wiara umarła! 
 
Bałam się tej nocy bardzo, każdy głos, śmiech, który słyszałam za oknem paraliżował mnie dosłownie. Każde stuknięcie w szybę odbierałam, że zaraz ktoś nam zrobi krzywdę. Po raz pierwszy w życiu zasypiałam z różańcem w ręku.
Na drugi dzień rano poszliśmy z siostrami na Mszę Świętą. Siostra Gertrhuda z walizką, w której niesie Najświętszy Sakrament. Nigdy Go nie zostawiamy w Kościele powiedziała nam wtedy, bo nie wiadomo czy Kościół na drugi dzień będzie jeszcze stał. 

 
Doszliśmy do Świątyni a mijając ludzi, którzy tylko z nienawiścią patrzyli na niebieski habit sióstr, niektórzy coś krzyczeli. Później siostra powiedziała nam, że to normalne, krzyczą abyśmy się wynosiły stąd bo to nie nasze miejsce. Dowiedzieliśmy się też, że teraz katolików na Zanzibarze jest niewiele ponad jeden procent.
W środku Kościoła jesteśmy my, czworo wolontariuszy, trzy siostry, trzech mężczyzn i cztery kobiety i odprawiający Eucharystię ksiądz Thomas.
Jest bardzo duszno, drzwi do świątyni są otwarte, nie skupiam się na niczym innym jak tylko na wzroku pełnym nienawiści ludzi, którzy co chwilę zaglądają do środka. Patrzę na ludzi obok mnie i na księdza i tylko myślę o tym jak codziennie może być to dla nich ostatni dzień w życiu, dla księdza ostatnia Eucharystia. Myślałam tylko o tym jak wielkiej wiary są Ci ludzie. O ile łatwiej i spokojniej byłoby im przejść na Islam i żyć „normalnie” bez strachu o siebie i swoich bliskich.
 
Spędziliśmy w tym miejscu tylko dwie doby, ale był to dla nas wszystkich myślę piękny czas i lekcja zaufania Panu Bogu. Katolicy na Zanzibarze pokazali mi co to jest wierzyć i zaufać Jezusowi mimo wszystko. Pobyt w tym miejscu pokazał mi jak tak naprawdę małej wiary ja jestem, jak strach sparaliżował mnie, gdy obok wszyscy byli spokojni, którzy żyją w tym miejscu,  w takiej nienawiści codziennie. Myślałam tylko czy ja byłabym gotowa tak żyć ? Bo łatwo mi mówić o Bogu moim dzieciom w Zambii czy w Polsce, gdzie większość ludzi to katolicy, ale czy pojechałabym dawać świadectwo o Bogu w takie miejsce jak Zanzibar ?! Czy w ogóle mogę powiedzieć, że moja wiara jest prawdziwa?! Od naszych wakacji codziennie zadaję sobie to pytanie i codziennie modlę się za ludzi, dla których Pan Bóg jest najważniejszy bez względu na wszystko …