"... Dziękuję Ci Panie, Że Spełniłeś W Ten Szczególny Sposób Moje Pragnienie Służenia Innym..."
Czy rok w Afryce to dużo?
Często zadawałam sobie to pytanie przed wylotem do Zambii. Jak mogłabym poznać
w miesiąc chociażby imiona wszystkich dziewczynek ulicy, z którymi pracowałam
dokładnie 331 dni.
Miasto nadziei, tak siostry
salezjanki nazwały sierociniec dla 57 dziewczynek. Jechałam tam z myślą, aby być
dla dzieci wychowawcą, siostrą, a nawet matką. Nie wiem czy w jeden miesiąc by
mi się to udało. Początki miałam trudne. Gdy podchodziłam do Anastasi, razu
krzyczała, żebym jej nie dotykała i że nikogo nie potrzebuje! Patrzyłam na nią i
myślałam, jak to możliwe, że jest taka piękna i niedostępna zarazem.
Cieszę się, że Pan Bóg chciał
mnie w Zambii na dłużej na dłużej. Dostałam więcej czasu i cierpliwości, aby do
każdej dziewczynki dotrzeć i poznać z jakiego powodu cierpi.
Dzisiaj wspominam jak
rozmawiałam z Panem Bogiem dużo wcześniej zanim wyjechałam na misje, że to nie
dla mnie i że nie dam rady. A On spokojnie czekał, aż sama zrozumiem, że posłał
mnie tam, aby to moje serce zmienić i moje myślenie. Musiałam wylecieć na drugi
koniec świata, aby docenić rodziców, że dali mi życie i wychowali mnie tak, jak
najlepiej potrafili. Doceniłam Eucharystię, gdy widziałam ludzi w buszu, którzy
czekali na Mszę Świętą nawet po kilka miesięcy.
Dzisiaj wiem, że tak naprawdę
moje codzienne zmaganie się ze sobą i wstawanie o 5.30 na Eucharystię stało się
fundamentem mojej Misji w Afryce. Dzisiaj wiem, że tak naprawdę to tylko dzięki
codziennym spotkaniom z Panem Bogiem pokonałam trudności i tęsknotę!
Wspominając ten rok, przypominam sobie wieczory bez prądu kiedy
siedziałyśmy na ziemi Moniką i nie robiłyśmy nic z dziewczynkami bo co bez
prądu mogłyśmy zrobić? A dziewczynki zaczynały śpiewać dla nas, jedna po
drugiej. Anastasia po każdej zaśpiewanej piosence pada mi w ramiona, za chwilę mała
Florence, która jeszcze niedawno miała na imię Masyie, co w języku lokalnym
oznacza: „sierota”. Siostry zmieniły Jej imię, aby nawet imię nie przypominało
Jej, że jest sierotą. Przytulałam je i
cieszyłam, się z tego beztroskiego czasu a te wstawały i śpiewały kolejną piosenkę
mówiąc teraz będzie z tańcem.
Przypominam sobie jak Nellia opowiada nam jednym tchem historie o smokach i
księżniczkach, jakby miała w dzieciństwie czytane non stop bajki na dobranoc i
je pamiętała. A wiem, że nie miała. Jest w Mieście Nadziei od najmłodszych lat!
Skąd ona je zna? Przypominam sobie wrażliwą Cecilię, która nie odzywała się do
mnie tydzień. Spóźniła się na lekcję, kazałam jej to odpracować i obraziła się
na mnie. Po tygodniu nie wytrzymała i na różańcu siadła obok mnie, złapała mnie
za rękę i powiedziała: tęskniłam za Tobą. Od tamtej pory już się nie spóźniała.
Przypominam sobie jak często brakowało mi palców u rąk, aby każdą dłoń
potrzymać, żeby każda dziewczynka czuła się kochana. Nie tyle przeze mnie, co
przez Pana Boga.
Cudowny rok za mną. Rok zwykłego życia z niezwykłymi ludźmi jeszcze
bardziej niezwykłym Panem Bogiem. Misje to życie we wspólnocie, to uczenie się,
że to nie ja jestem najważniejsza. Misje to rok modlitwy: codzienna
Eucharystia, różaniec, Koronka do Bożego Miłosierdzia, a wieczorami Brewiarz i
dziękowanie Panu Bogu za ten czas, za to miejsce i te dzieci i za Monikę !