"... Dziel Z Innymi Swój Chleb, A Lepiej Będzie Ci Smakował ..."
Są takie dni kiedy nie mam siły,
czasami zastanawiam się po co mi to było ?! Polecieć na drugi koniec świata
tylko po to żeby poczuć, że tak naprawdę to nie jestem tutaj potrzebna. Zdarza
mi się myśleć, że to był błąd, że zostając w Polsce zrobiłabym więcej dobrego. Codziennie
uczę się pokory, że to nie ja jestem najważniejsza i moje problemy. Sama sobie
zadaję pytanie, czy zostając w Polsce nie byłoby lepiej i wygodniej ?!

A może
właśnie w kraju zrobiłabym więcej dobrego dla ludzi, którym zawsze byłam potrzebna?!
Myślę jak radzi sobie Marlenka i jej dzieci, moja bratanica - Paulinka, która
zawsze pakowała się na weekend na spanie do cioci Wioli i opowiadała mi różne
historie, których mamie i tacie nie mogła opowiedzieć bo oni nie potrafią
dotrzymać tajemnicy. Jak to rodzice, zawsze z nimi problemy! Zastanawiam się
teraz komu opowiada te historie?! A moje koty z Lubartowskiej, które codziennie
przychodziły na kolację, albo śniadanie w zależności, którą miałam zmianę. A sikorki
w zimie, które od lat przylatują na mój balkon, na Bursztynowej, na pierwszym
piętrze, co z nimi, jak sobie poradzą?!
Są mądre, pamiętają gdzie dostały słonecznik w poprzednim roku.



Czasami
myślę czemu ja trafiłam na placówkę, gdzie od rana do nocy mam pracy tyle, że
wieczorami nie mam siły już na rozmowę z Moniką a nawet na modlitwę. Im więcej
się zastanawiam tym szybciej dostaję odpowiedź. Pan Bóg wie co robi i dlaczego
i zadba o wszystko i wszystkich, których zostawiłam. Nawet o koty, ja się o nie
martwię a tymczasem moja szefowa wysyła mi wiadomość, że zupełnie niepotrzebnie
bo teraz to ona się nimi opiekuje i kupiła już tyle karmy, że na całą zimę
wystarczy a Kasia dodaje, że teraz karmienie kotów weszło do codziennych
obowiązków na mojej „zajechanej stacji” a z domu dostaję wiadomość, że sikorki
też się mają dobrze bo co prawda karmi je głównie tata Roman i bratowa Kasia,
ale mama, która do tej pory krzyczała najwięcej, że balkon to nie karmik dla
ptaków teraz o karmieniu codziennie przypomina!



A wiecie jakie to uczucie kiedy
dostajesz wiadomość, że ludzie, z którymi pracowałam w ostatnim czasie
zorganizowali akcję pod hasłem: „Pomóż Wiolciusi przetrwać w Afryce” i wysłali
mi tyle rzeczy dla mnie i moich podopiecznych, że serce rośnie jak widzę to
wszystko i to, że mogę to podzielić na dwie
placówki. Część dla moich dziewczynek a część dla dzieci mamy Caroll i
mimo, że podzielę to i dla nas zostanie nutella, którą jemy z naleśnikami
zawsze w niedzielę. No właśnie ilekroć zastanawiam się dlaczego jestem
w Lusace i mam tyle zajęć to od razu myślę,
że gdybym nie była tutaj, to nie
poznałabym i nie pokochałabym mamy Caroll
i jej rodziny.

Pan Bóg wszystko zaplanował. Wiecie jakie to uczucie jak ktoś
pisze, że mój wyjazd zmienił jego i myślenie na temat Kościoła czy wiary, albo
gdy ktoś mi pisze, że adoptował dziecko albo chce adoptować i pomóc w taki
sposób bo wcześniej nie wiedział, że w ogóle można. Codziennie upadam na mojej
Misji ze zmęczenia, z bezradności, ale codziennie podnoszę się na porannej Mszy
Świętej oddając ją w intencji konkretnej osoby i codziennie dociera do mnie, że
to mój czas, moje miejsce i moja Afryka. I codziennie dziękuję Panu Bogu, że
właśnie jestem tu i teraz.