wtorek, 30 lipca 2013

SMAK WOLNOŚCI





„… Aby Służyć Ubogim, Musimy Ich Kochać. Aby Ich Kochać, Musimy Ich Najpierw Poznać. Znać Ubogich, Znaczy Znać Boga …”







Zawsze jeżdżąc do miasta mijam po drodze dzieci ulicy. Podchodzą do kierowców i proszą o pieniądze, jedzenie. Zdarza się, że spotykam wzrokiem chłopców, którzy byli w domu mamy Carol i uciekli. Dzisiejszego popołudnia postanowiłyśmy pojechać razem z polskimi wolontariuszkami, które są teraz w Salvation Home w miejsce, gdzie koczują bezdomni chłopcy i dziewczęta. Był z nami jeszcze Evaristo, Jack i Sylvester, najstarsi chłopcy mieszkający u mamy Carol. To dla naszego bezpieczeństwa, oni dobrze znają realia ulicy, sami na niej byli jeszcze jakiś czas temu. Wiedzą, że chłopcy mogą być niebezpieczni. Mamy całą torbę lekarstw i środków opatrunkowych. Pierwszym punktem, gdzie przystajemy jest dworzec autobusowy. Gdy, tylko się pojawiamy od razu rozpoznają nas dzieci i biegną do nas z krzykiem: „Mama Carol”, „wolontariusze”, „chodźcie ktoś potrzebuje pomocy”.
  Ludzi dookoła jest mnóstwo nikt nie zwraca uwagi na leżących na ziemi naćpanych, nieprzytomnych dwóch chłopców. Jedni z nich czekają na autobus, inni handlują czym tylko mogą, żeby tylko zarobić i przetrwać. Nikt nie ma czasu dla jakichś tam dzieci, nikogo to nie interesuje. Odnajdujemy pacjenta, jest tak samo naćpany jak tamci. Ma ranę na głowie i na brzuchu, ta na brzuchu jest zszyta. Ktoś krzyczy za naszymi plecami, że miał wypadek samochodowy, ale uciekł ze szpitala. Dobrze, że zdążyli Go przynajmniej zszyć zanim uciekł, myślę.
  Monika zakłada rękawiczki, oczyszcza mu rany, nakłada maść z antybiotykiem i zakleja plastrem. Zabieg skończony, chłopak patrzy na nas błędnym wzrokiem, mimo, że patrzy nie mówi nic jakby nas tam w ogóle nie było. Zamyśliłam się na chwilę, nagle uświadamiam sobie, że ktoś łapie mnie za rękę. Aż zadrżałam, odwróciłam głowę chcąc sprawdzić co się dzieje. Na szczęście to tylko Evaristo, patrzy na mnie i mówi: „Idziemy Wiola to dopiero początek”.
 Mijamy stragany  potem wchodzimy w małą, brudną uliczkę. Slumsy tylko to słowo przychodzi mi go głowy, gdy rozglądam się dookoła. Na jej końcu wychodzimy prosto na kilkunastu chłopców. Jedni stoją, inni leżą wokół nich śmieci. Zobaczyłam Czarlsa, który jeszcze tydzień temu był w domu mamy Carol. Zawsze chętnie pomagał w kuchni i witał nas  radośnie, gdy tylko wchodziłyśmy do domu. Przy nosie trzyma buteleczkę, która wygląda na pustą. Podbiegam do Niego od razu i pytam co tu robi. Nie odpowiada, pytam co to jest i pokazuję mu Jego butelkę. Odpowiada, że nic. W środku na dnie dostrzegam mały zwinięty materiał, nasączony klejem. Odwracam się i dostrzegam Gifta, którego także widziałam w ostatnią niedzielę w domu, śmialiśmy się razem i robiliśmy zdjęcia. Podchodzę do Niego, ale ucieka, nie chce rozmawiać w ręku trzyma taką samą buteleczkę.
Nagle dzieci jest coraz więcej, jedni od razu pokazują co ich boli i proszą o pomoc inni pytają czy mogą pomalować. Tak, mogą, mamy kredki i blok rysunkowy. Wszyscy w ręku mają buteleczki, wszyscy są naćpani. Serce mi pęka jak patrzę na to jak wyglądają. Najstarsi najbardziej śmiali od razu chcą z nami nawiązać rozmowę, ale gdy tylko jest ich za wielu pojawia się od razu Evaristo albo Jack i pilnuje żeby sobie na wiele nie pozwolili. Ze wszystkimi próbuję porozmawiać, pytam czemu tu są. Bo tu jest nam dobrze, odpowiadają. Jesteśmy razem, jesteśmy wolni. Wszyscy pytają jak mamy na imię i skąd jesteśmy. Oczywiście nie jestem w stanie zapamiętać ich imion, jest ich za wielu. 
 Pamiętam tylko Dannego bo co chwilę przychodzi i powtarza mi swoje imię. Kartki powolutku nam się kończą, Monika i Dorota kończą opatrywanie ran, Jack mówi, że pora wracać. Podbiega do nas jakiś chłopiec, przytula się i mówi, że jest dzisiaj bardzo szczęśliwy bo do nich przyszłyśmy i pyta czy wrócimy za tydzień. Wrócimy, odpowiadam stawiając mu krzyżyk na czole i mówię, aby dbał o siebie. Uśmiecha się i odpowiada, że Bóg dba o wszystkich, nawet o Niego.
Odwracam się jeszcze raz i widzę wzrok Czarlsa, który patrzy skruszony w ręku trzyma swoją kartkę, na której namalował dom. Całą drogę powrotną myślę tylko o nich, czemu nie chcą wyjść z tego nałogu, spróbować żyć normalnie, czemu nie mogę im pomóc?! Znowu czuję, że ktoś łapie mnie za rękę, oglądam się, tym razem to handlarz, pyta mnie czy lubię dzieci ulicy? Nie widzę jak wygląda bo wzrok zatrzymuje mi się na tym, co sprzedaje- mięso, którego też nie widzę bo z każdej strony siedzą na nim muchy. Nikt się tym także nie przejmuje, ani kupujący ani sprzedający. Życie w Lusace toczy się tak samo każdego dnia. Kocham, odpowiadam i zabieram swoją rękę. Doganiam resztę i wracamy do domu.