wtorek, 30 października 2012

Sałatka owocowa

" Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia ... "




Jesteśmy już ponad miesiąc w City of Hope. Udało nam się przedłużyć wizę na kolejny miesiąc i jak to Monika mówi, teraz jesteśmy już legalnie! Cieszę się, to tylko miesiąc, ale w zderzeniu z tęsknotą za bliskimi, za tymi, których kocham to aż miesiąc! Nie ogarniam jeszcze tej afrykańskiej codzienności, nie wszystko rozumiem, myślę jeszcze po europejsku więc nie muszę.


Nasza Misja to jedna wielka terapia śmiechem więc i kryzysu nie było póki co. Tak nam dużo łatwiej cieszyć się z małych cudów, gdy uda się zapoczątkować coś dobrego, gdy codziennie po wieczornym słówku na dobranoc czekamy na dziewczynki, aby postawić im znak krzyża na czole, a w dniach kolejnych przychodzą już te starsze, które wcześniej nie chciały i czekają na swoją kolej. A maluchy biegną do matek, które stoją z boku, aby je pobłogosławiły. Matki, które pracują w City of Hope i mają dziewczynkom zastąpić te prawdziwe. Jest ich cztery.


Wspominając ten miesiąc, przypominam sobie wieczory bez prądu kiedy siedzimy na ziemi z Moniką i nie robimy nic z dziewczynkami bo co bez prądu możemy zrobić ? A dziewczynki zaczynają śpiewać dla nas, jedna po drugiej. Anastasia po każdej zaśpiewanej piosence pada mi w ramiona, Masiye w ramiona Moniki, przytulamy je a te wstają i śpiewają kolejną mówiąc teraz będzie z tańcem.Przypominam sobie jak Nellia opowiada nam jednym tchem historie o smokach i księżniczkach jakby miała w dzieciństwie czytane non stop bajki na dobranoc i je pamiętała. A wiem, że nie miała, jest w Mieście Nadziei od najmłodszych lat!Przypominam sobie wrażliwą Cecilię, która nie odzywała się do mnie tydzień bo spóźniła się na „studytime” i za karę nie dałam jej zeszytu, aby mogła się uczyć a po tygodniu nie wytrzymała i na różańcu siadła obok mnie i powiedziała: „I missing you” i teraz nigdy się nie spóźnia ! Przypominam sobie te wszystkie nerwowe poranki na „readingtime” i popołudnia na „studytime” kiedy dziewczynki robią wszystko oprócz tego co robić powinny. Śpiewają, kłócą się, obrażają a my nie mamy sił, aby ciągle im powtarzać silence i tłumaczenia im, że ołówek jest do pisania a nie do jedzenia! A one
odpowiadają, że wiedzą, ale to jest dobre !


Przypominam sobie jak często brakuje mi palców u rąk, aby każdą na chwilę chociaż za jej dłoń złapać i to jak skaczą po mnie codziennie jak po drzewie, jak małe małpki. Mała Joyce jest w tym mistrzynią. I myślę, że cudowny miesiąc za mną, zwykłego życia z niezwykłymi ludźmi, ale przede wszystkim to codzienne spotkanie moje z Panem Bogiem. Widzę go w każdym człowieku, którego spotykam, widzę go w każdym napotkanym dziecku w szkole, które ma podarte ciuchy, zniszczone buty albo w ogóle ich nie ma. Widzę go w moich dziewczynkach. Mamy co świętować!:) Na tę okazję zrobiłam sałatkę owocową z bananów, papai i jabłka. Popiłyśmy ją kisielkiem, który Monika dostała wraz z paczką z Polski. 


poniedziałek, 22 października 2012

Anioł, nie Siostra


"... Mój Sekret Miłości Jest Bardzo Prosty: Oddawać Wszystko I Nie Zatrzymywać Niczego
Dla Siebie ..."

Jesteśmy w Chawama Compound na placówce Cheshire Divine u Sióstr ze Zgromadzenia Świętej Rodziny. U Siostry Anieli, którą tak naprawdę poznałyśmy w drugi dzień pobytu w City of Hope. Przyjechała do nas wtedy, żeby się przywitać i powiedzieć nam, że też ma polską wolontariuszkę, Monikę z Łowicza i że musimy kiedyś do niej przyjechać, poznać ją i jej placówkę.



No więc jesteśmy, Siostra ma pod opieką osoby starsze, niektóre na wózkach inwalidzkich oraz dzieci, około dwudziestki w różnym wieku, głównie chłopcy ulicy. Mieszkają w jednym miejscu, kobiety po jednej stronie mężczyźni po drugiej. Młodzi obok starszych. Młodsi pomagają starszym w czym mogą i potrafią a starsi młodszym w nauce. Żyją w jedności jak w rodzinie. Nagle pojawia się mała dziewczynka, ma około ośmiu lat. Siostra Aniela śmieje się i mówi, to moja wnuczka Selina. Patrzę na nią zdziwiona a ona mówi "moja siostra adoptowała ją na odległość więc jak mam mówić ?! Zresztą jest jedna taka mała na tej placówce, to moja wnuczka i już!"



Pytam ciekawa jak mała Selina się tutaj znalazła, Siostra wzrusza ramionami i mówi "o niej i jej matce słyszałam od ludzi, odszedł od nich ojciec, matka nie radząc sobie i z nią i z brakiem pieniędzy zaczęła tańczyć w klubach na przedmieściach Lusaki za pieniądze. Niby nic w tym dziwnego, ale co noc zabierała dziecko ze sobą bo nie miała jej z kim zostawić. Ta ośmioletnia dziewczynka patrzyła jak jej mama tańczy dla obcych mężczyzn. Wysłałam więc jednego z chłopaków do jej matki, że chce porozmawiać. Przyszła z Seliną, po rozmowie ze mną zostawiła ją od razu, mówiąc, że tutaj będzie miała lepiej. To było w lutym, matka od tamtego czasu była u niej dwa razy".
Patrzę na nią, na jej piękne warkoczyki i oczy wielkie jakby ciągle były zdziwione i od razu mam przed oczami swoją ośmioletnią bratanicę. Ten sam wiek, a taka różnica w tym jakie mają życie. Nie mogę w to uwierzyć, że przeszła już tak wiele. Siostra mówi "Takich dzieci jest tu mnóstwo, jej się udało, u nas ma normalny dom, chodzi do szkoły, jest bardzo bystra i robi postępy. Jest u nas od lutego, a już jest na trzecim poziomie."
Nawet nie chcę myśleć co byłoby z tym dzieckiem gdyby nie Siostra? Patrzę na małą, uśmiechniętą dziewczynkę, która mam nadzieję, że już niedługo nie będzie pamiętała tego gdzie chodziła z matką i widzę, że jest tu szczęśliwa, ma dom, miłość Siostry i możliwość nauki, w której robi postępy z miesiąca na miesiąc. Anioły istnieją naprawdę, pojawiają się zawsze tam gdzie człowiek bywa bezradny. Takich dzieci i historii jest mnóstwo, każdy wychowanek Siostry Anieli ma swoją. Na szczęście mają swojego Anioła. 
Na szczęście mają Siostrę Anielę!!!












Naughty Joyce

17.09.12

"... Kochać I Być Kochanym To Tak, Jakby Z Obu Stron Grzało Nas Słońce ..." 

Jest już dziewiętnasta wieczorem, jak codziennie o tej porze jestem z moimi najmniejszymi dziewczynkami, za które jestem odpowiedzialna w pokoju gdzie mogą się bawić. Mają tutaj trochę książek, klocków, lalek. Nie jest tego za dużo, ale i tak potrafią podzielić się tak, że każda ma coś swojego. Każda z nich robi też coś innego. Są w klasie od 1-4 „studytime” mamy od razu po różańcu a teraz mają czas po prostu na zabawę. Ale niektóre chcą się dalej uczyć ! Cecilia podchodzi do mnie z kawałkiem kartki i mówi: „Maths” Ok mówię i rozpisuję jej ćwiczenia na dodawanie i odejmowanie. Liczy szybko, jest dobra bo po kilku minutach przychodzi po następne. Sylvia, Victoria, Nelia budują domy z klocków, mówią, że to ich domy. Alice i Anastasia grają w „kamienie” także klockami. W to mogą grać codziennie i godzinami.Edith jak zwykle milcząca, siedzi blisko mnie przynosi książkę żeby czytać. Mówię ok czytaj ja Ci pomogę! Czyta, obok niej siada Miniveri zaczyna czytać swoją książkę, ale tak żebyśmy i my słyszały.Euphemia dzisiaj nie ma humoru, nie chce robić nic! Wchodzi i wychodzi z pokoju jakby myślała, że w ten sposób czas do słówka na dobranoc, które mamy o 20.30 zleci szybciej. A między nimi wszystkimi biega Joyce, mała, zwinna, psotna Joyce.


Chodzi między wszystkimi dziewczynkami i im dokucza. Zaczepia i mnie a potem uśmiecha się tak niewinnie i słodko, że nikt nie jest na nią zły, nawet Victoria, która w furię wpada łatwo! Zadowolona Joyce psoci dalej, co chwilę zerkając tylko czy zwrócę jej uwagę, nie zwracam.



Siedzę na podłodze razem z resztą dziewczynek i słucham jak czytają Edith i Miniver. Nagle Joyce, nie pytając w ogóle czy może, bo po co ?! Oczywiście, że może, siada mi na nogach z książką w swoich małych dłoniach z klasy pierwszej i mówi: „read”. Nie potrafi jeszcze czytać, ale gdy ja jej czytam, powtarza wszystko dokładnie. Niektóre fragmenty zna na pamięć już, mała cwaniara! Ja czytam: "Peter and Jane can write" a na powtarza, ja czytam "I can write", ona powtarza. Czytam dalej, pokazując przy tym palcem konkretny tekst jakby naprawdę w książce się znajdował: „Small Joyce is very, very naughty today”. Ona powtarza: „Small Joyce is very…” nagle zorientowała się, że coś jest nie tak. Wstaje z moich kolan, patrzy na mnie i krzyczy: „What?!” Wszycy wybuchamy śmiechem, ale najbardziej zadowolona śmieje się Joyce, że tak mi się udało jej zrobić psikusa! Dzwonek, czas na słówko na dobranoc, trzeba iść. Wychodzę, nagle czuję jak ktoś bierze mnie za rękę. Oglądam się kto to?! A to mała Naughty Joyce, zadowolona i uśmiechnięta, ściskam ją mocniej i idziemy do „prayer roomu”.


Różaniec jest po to, aby nosić go na szyi!

13.10.12

                "... Gdziekol­wiek Zap­ragniesz Uj­rzeć Ob­licze Bo­ga, Tam Je Zobaczysz ..."

                           http://uslyszecafryke.org/strona,106,UGANDA---Ekirooto

                                                        Stróże Poranka :)


Jest sobota, mój wolny dzień!  Weekendy, my wolontariusze mamy wolne, ale mimo tego spędzamy go zawsze w Oratorium z naszymi dziewczynkami  i dziećmi z okolicy. Odpowiedzialna za Oratorium jest Siostra Dona. Dzisiaj gramy w kosza a raczej staramy się to robić :p. Chłopcy są lepsi, mają to we krwi jak dziewczynki taniec! Przydałby nam się Polly, z nią by nie wygrali! Oczywiście przegrywamy mimo przewagi zawodników, w mojej drużynie jest Dyńka, Diana, Maren, Suzan i Natasza. Drużyna chłopaków to Augustine i Jego kolega. Ale bawimy się tak dobrze, że wynik zupełnie nie ma znaczenia. Wszyscy śmiejemy się i walczymy! Gdy usiadłam na chwilę, aby odpocząć podszedł do mnie Augustine, znam Go to wychowanek Mamy Caroll i mój przeciwnik w dzisiejszym meczu.



Uśmiecha się i pyta czy jutro po Mszy Świętej przyjdziemy do nich? Odpowiadam, że tak, że jeżeli będziemy na miejscu i na Eucharystii to zawsze będziemy przychodzić. Uśmiecha się, zadowolony z mojej odpowiedzi i pyta "gdzie jest Twój różaniec?" Hm, myślę chwilę, zastanawiam się o co mu chodzi, ale nie wiem, pytam co ma na myśli? Na co On odpowiada "dostałaś u nas ostatnio jak byłyście  z Moniką różaniec, za modlitwę". No jasne, pamiętam przecież, to Bracia Salezjanie odwiedzający chłopców w każdą niedzielę wszystkich nas do modlitwy tej niedzieli, w ten sposób motywowali. Augustine patrzy na mnie i mówi "zobacz ja swój mam, trzeba nosić go na szyi, dom to nie jest dobre miejsce dla Różańca". Uśmiecham się do Niego i mówię "od jutra będę go już nosić, w porządku ? Nie zapomnę !" Uśmiecha się i mówi "ok". Pytam go po chwili "a Ty modlisz się na swoim różańcu ? Czy tylko go nosisz ?" Nie odpowiedział nic, myślę chyba go uraziłam. Już chciałam go przeprosić kiedy poczułam nagle jak bierze mnie za rękę, patrzy na mnie chwilę i zaczyna odmawiać Our Father i Hail Mary. 













Augustine ma szesnaście lat, piękne oczy czarne jak węgiel i uśmiech, który złamie kiedyś serce nie jednej dziewczynie.  Moje złamał dzisiaj swoją pokorą i dobrym sercem.

Smutne oczy Edith


11.10.12

Jestem w Garcie, mam kolejne zajęcia z dziewczynkami. Robimy to na co mają ochotę: śpiewamy piosenki, tańczymy, gramy w piłkę, skaczemy na skakance; póki co, tylko w tym jestem najlepsza, bo skaczę sto razy bez żadnego problemu, one nie dają rady dojść do pięćdziesięciu :)). Sama nie wiedziałam, że jestem w stanie tyle skoczyć! Pan Bóg odkrywa i we mnie nowe talenty, o których istnieniu w Polsce nawet bym nie pomyślała. Po tych szaleństwach odpoczywamy, rozmawiamy. Podchodzi Edith, uśmiecha się, to piękny widok – widzę jej wszystkie białe zęby. Ale jest piękna ! Myślę, czemu tak rzadko się uśmiecha?! Jest taka zamknięta w sobie i smutna. Pytam "jak Twój dzień?" Uśmiecha się i standardowo odpowiada, że dobrze! No tak myślę, tu w Afryce zawsze jest dobrze. Przygląda mi się chwilę i pyta "skąd jesteś?"

Nie wie, jest w Mieście Nadziei dopiero kilka dni, jest nowa, nie poznała Kasi i Asi i nie pyta o nie, jak reszta dziewczynek. Nie wie, że jestem z Polski jak one. Patrzy na mnie chwilę i nie mówi nic, pytam ją czy wie gdzie jest Polska ? Tak, odpowiada z jeszcze większym uśmiechem, wiem w Indiach ! 
Uśmiecham się do Niej i mówię, kiedyś Ci pokażę gdzie leży Polska, w Europie. Dzisiaj może leżeć w Indiach, Obyś tylko się dalej uśmiechała-pomyślałam. Wzięłam ją za rękę i poszłyśmy grać dalej, tym razem w dwa ognie.


Czarownice w Afryce

7.10.2012r 

Rozpakowałyśmy się już  z Moniką całkowicie, sprzątnełyśmy i urządziłyśmy sobie nasz dom ! Co prawda codziennie śmiejemy się, że to nie dom a mała kapliczka :) wszędzie poprzyklejałyśmy kartki z cytatami, zdjęcia świętych i Maryji, które przyjechały z nami z Polski.  Do tego wszystkiego przywiesiłyśmy jeszcze dwie wielkie flagi, jedna to flaga Polski, a druga Zambii. Uwielbiam wracać do tego domu chociażby na chwilę. Tak nie chcę wam się chwalić, ale mamy pięknie! :)






Z Moniką póki co rozumiemy się bez słów, Ona gotuje, ja zmywam i nikt na nikogo nie czeka. Robimy to co lubimy, uzupełniamy się, ale najważniejsze jest to, że modlitwa jest dla Dyńki tak samo ważna jak dla mnie. Dzień zaczynamy od uczestniczenia w Eucharystii, codziennie o 6.00 wyjeżdżamy z Siostrami na Msze Świętą poprzedzoną Jutrznią. W ciągu dnia mamy  codziennie różaniec o godzinie 17.00 razem z dziewczynkami, po nim gdy wracamy na chwilę do domu staramy się odmawiać Nieszpory. A gdy już jesteśmy w domu późnym wieczorem zawsze kończymy dzień Kompletą, czytamy Ewangelię na dzień następny oraz słowo na każdy dzień Matki Teresy z Kalkuty, która jest bardzo bliska Monice i słowo na każdy dzień Św. Franciszka ponieważ On jest mi bardzo bliski z wiadomych powodów :)



Modlimy się z Moniką zawsze przy świecach, nawet jak jest prąd, a standardowo nie mamy go co drugi dzień. Uwielbiam ten czas pomimo zmęczenia. Ale jak patrzymy na nasze cienie, na ścianach od blasku świecy to śmiejemy się zawsze, że wyglądamy jak Czarownice, gdyby nas ktoś za oknem zobaczył. Jakbyśmy nie wyglądały to wspólne zaczynanie dnia i kończenie go modlitwą daje nam siłę do wspólnej pracy i życia. 
Gdy zasypiam już sama w swoim pokoju, pod swoją moskitierą to codziennie dziękuję Bogu za Monikę, że jest dla mnie wsparciem i rozumiemy się bez słów i że Pan Bóg jest dla Niej tak samo ważny jak dla mnie.
Zastanawiam się tylko czasami zainspirowana spostrzeżeniami mądrych ludzi jak będziemy modlić się wspólnie jak się pokłócimy ?! :p

2 w 1 ! :)


30.09.12

Czy w Afryce wypada jeść sztućcami ?

Dzisiejsza niedziela jest wyjątkowa. Dzisiaj nasze oficjalne powitanie przez Siostry i dziewczynki. To także ostatnia niedziela miesiąca, świętujemy urodziny wszystkich, którzy urodziny mieli w miesiącu wrześniu. Świętuje Siostra Ryszarda, Siostra Ana ,mała Alice i Euphemia. Każda z nich dostaje prezent, my też. Czitenga, moja pierwsza afrykańska czitenga, uśmiecham się i mówię dziękuję. Obiecuję sobie, że będę zakładać ją codziennie do wspólnej modlitwy różańcowej. Dziewczynki od razu nam je założyły, ale zrobiły to tak sprawnie i szybko, że póki co nie zapamiętałam jak to się robi.
Jemy obiad, przy naszym stoliku tyle dziewczynek, że nie ma jak się obrócić. Przybiegły by zobaczyć jak jemy razem z nimi i to co one. Jemy rękoma, one codziennie tak jedzą, dla nich to normalne. Śmieją się z nas bo nam to tak dobrze jak im nie wychodzi. My z Moniką całe dłonie mamy w shimie. One natomiast czyste, sprytnie robią kulki z shimy oblepiając ją w jajku i sosie. Patrzymy się z Moniką na siebie i też śmiejemy się z samych siebie, wyglądamy strasznie. Potem patrzę na dziewczynki i widzę jak bardzo są szczęśliwe, że mogą z nami jeść i uczyć nas jeść tak jak one i jakie są przy tym szczęśliwe. Wychodzimy z Moniką z jadalni, nie mówimy nic, ale obie już wiemy, że zawsze w niedzielne wspólne posiłki będziemy jadły rękoma tak jak one ! Zobaczymy może z czasem nabiezemy w tym „ogłady”:)


3.10.2012

Moja Misja to jedno wielkie malowanie paznokci !

Ci, którzy mnie znają zastanawiają się jak sobie poradziłam z moim nałogiem, jakim w Polsce było malowanie paznokci ?! I czy na Misji w ogóle można malować paznokcie?! Otóż odpowiem wam, że można, ale po co ?! Jestem już tutaj ponad dwa tygodnie i nawet o tym nie pomyślałam ! Mało tego w ogóle nie zabrałam lakieru do paznokci ani innych kosmetyków do malowania. Szkoda mi by było na to czasu a i tak nie mam go za wiele. Ale przede wszystkim nie odczuwam takiej potrzeby.
Z Dyńką zaczynamy dzień bardzo wcześnie bo o 5.20 więc komu o tej porze chciałoby się malować ?! A paznokcie tym bardziej. A spać idziemy w najlepszym wypadku o 23.00 i po całodniowym upale nawet nie chcęwiedzieć jakbyśmy wyglądały pomalowane! Dla dzieci, dla Sióstr a przede wszystkim dla Pana Boga nie ma to znaczenia, najważniejsze jest serce. Codziennie o tym się przekonuję ! :)

sobota, 13 października 2012

Ciasteczka Mamy Carol

27.09.2012

"... Serca Przepełnione Miłością Nigdy Daleko Od Siebie Nie Odejdą ..." 

http://uslyszecafryke.org/strona,106,UGANDA---Ekirooto 

Znałam mamę Carol tylko z opowieści wolontariuszy, którzy byli w Lusace. Wiem, że to dobra, świecka kobieta, że nocą wyjeżdża do miasta i szuka bezdomnych chłopców/chłopców ulicy, aby zabrać ich do siebie, do swojego domu i aby mieli w nim swój dom. Zaprosiła nas do domu swojego i swoich dzieci.




 Czeka na nas, po Mszy Świętej, drobniutka, uśmiechnięta blondynka w okularach. Wchodzimy na jej placówkę, oprowadza nas po niej, pokazuje nam jak mieszkają, ona, jej chłopcy i kilka dziewczynek. Prawdziwa rodzina, cudowny widok. Mówi "W niedzielę zawsze mamy gości, zawsze pieczemy ciasteczka"  i każdemu rozdaje po kawałku i po kubku herbaty. Ciastko pyszne, herbata słodzona(ja nie słodzę) ale ta mi smakuje jak nigdy ! Z serca ofiarowana myślę. Nagle do pokoju wbiegają dwa psy ,malutkie kundelki. Uśmiecham się do mamy Carol i pytam czy to też jej zwierzaki, a ona na to, że tak. Mówię do niej ja też uwielbiam zwierzęta, mam w domu i psa i kota, w Polsce a ona uśmiecha się jeszcze bardziej i mówi:Chodź pokażę Ci coś jeszcze. Idziemy, ona otwiera jakieś drzwi, zza których wybiega kot, zapala światło i pokazuje mi małe kocięta, sztuk osiem !

Patrzę na nią i myślę, co za kobieta, jedno serce a tak wiele miłości. Patrzę na nią a ona mówi : ”Jak są to są, miejsce mamy”. Wychodząc patrzę na nią jeszcze, na dzieci i dziękuję Bogu za nią, za jej serce. Patrzę na Monikę widzę, że też jest wzruszona. Idziemy do domu, Monika bierze mnie za rękę i mówi: „Musimy tu przychodzić częściej, może po każdej Mszy Świętej?!” byłoby pięknie odpowiadam, biorąc ją za rękę .




Time to eat

23.09.2012


Moja pierwsza niedziela w Afryce. Idziemy na Mszę Świętą, na 7.30. To jakieś piętnaście minut drogi. Nie znamy drogi i gdzie jest Kościół, ale mamy drogowskazy-nasze dziewczynki. Idziemy za nimi, niektóre mijamy, nie wszystkie znam jeszcze, ale uśmiechamy się z Moniką i pytamy: How are you? Zawsze odpowiadają: I’m ok, and you? Zastanawiam się czy Afrykańczycy w ogóle narzekają ? Doszłyśmy do Kościoła, wchodzimy, rozglądamy się a po lewej stronie ołtarza obraz Chrystusa z polskim napisem ”Jezu Ufam Tobie” uśmiecham się do siebie i myślę, ale cudownie! Siadamy z Moniką w ławce zaraz obok pojawiły się nasze najmłodsze dziewczynki: Victoria, Anastazja i Alice. Obok mnie siedzi Anastazja, mały aniołek z rzęsami tak długimi, że zastanawiam się czasem jak ona otwiera oczy w ogóle. Trzyma mnie za rękę całą Mszę. Gdy spoglądam na nią widzę i czuję jak sprawdza moją drugą dłoń, czy jest taka sama jak pierwsza. Liczy pieprzyki może ? Chwilę potem zobaczyła żyłę na jednej dłoni, bardzo widoczną. Bierze drugą dłoń i ogląda z każdej strony, szuka żyły, nie znalazła. Dotyka mnie kawałek po kawałku jakby sprawdzała czy ja w ogóle jestem prawdziwa. Uśmiecham się do niej żeby uwierzyła, że jestem prawdziwa, ściskam jej dłoń mocniej żeby poczuła, że jestem prawdziwa. Patrzę na nią chwilę, ale nagle słyszę małą Alice jak coś krzyczy, słucham co ma takiego do powiedzenia. Słyszę:” Time to eat”, patrzę na uśmiechniętą Monikę, wstajemy i idziemy do Komunii Świętej.


 

czwartek, 11 października 2012

Karaluchy pod poduchy


20.09.2012

To już drugi dzień pobytu w City of Hope, rozglądamy się po placówce jak funkcjonuje, poznajemy dziewczynki. One są ciekawe nas, my ich. Cały czas próbujemy się rozpakować i posegregować rzeczy i nasze i te, które zostawiły nam Kasia i Asia a jest tego mnóstwo! Dziewczyny zostawiły nam naprawdę wiele materiałów do pracy z dziewczynkami a także lekarstw, kosmetyków.


Na terenie naszej Misji jest także szkoła, do której chodzą dzieci z okolicy. Na przerwach słychać ich z daleka i staramy się chodzić do nich choć na chwilę! Cudowny to czas, dzieci obok nas pojawiają się sama nie wiem skąd?! :) Bawimy się z nimi w onsemadonse, w łapki, do tego potrzeba tylko rąk a zabawa jest przy tym doskonała. Nie przeszkadza piach i słońce, które codziennie grzeje tak samo. Uwielbiam ten czas i te dzieci. Są tacy eleganccy! J W mundurkach szkolnych albo w garniturach i krawatach.


Tak póki co spędzamy dnie, nocą natomiast jest trochę gorzej. Zawsze idąc do łazienki zastanawiam się jakie stworzenie spotkam dzisiaj. Pająka wielkiego i włochatego czy karalucha wielkości prawie mojej dłoni, to częsty widok w łazience. Jaszczurek mamy chyba cztery albo pięć wolno biegających po całym domu. Są takie szybkie, że nie mogę się doliczyć! Ich się nie boję przecież w Polsce mam też cztery, ale moje nie są takie szybkie i śpią w terrarium Na szczęście gdy chowam się za moskitierą to już czuję się bezpieczniejsza przecież nie ani pająki, ani karaluchy ani jaszczurki zębów nie mają?! Zasypiam z taką nadzieją, ale dla pewności twarz chowam pod poduszkę.




Wielbłądy w samolocie!

 18.09.2012

Jestem na lotnisku, w środku nocy. Stoję z Moniką, jej przyjaciółmi, z moimi przyjaciółmi: Iwoną, Darkiem, z mamą i bratową Kasią. Patrzę na nich i sama jeszcze w to nie wierzę, że to już mój czas, że naprawdę lecę do Zambii, na moją Misję. Myślę to tylko rok, a zaraz potem to aż rok ! Serce mam rozbite na tysiące kawałków, trochę w Polsce, trochę w świecie. Myślę zleci to tylko rok, ale nie wiem czy sama w to wierzę ?!





Patrzę na moich towarzyszy podróży: Monikę, Anię i Tomka, patrzę na ich torby podręczne i swoją, na nasze aparaty, torby na laptopa i śmiać mi się chce, moja już pęka! Nawet nie jesteście w stanie wyobrazić sobie ile rzeczy może zmieścić torba na laptopa oprócz laptopaJ Ksiądz Maciej podchodzi i mówi „Wiola już czas, musicie iść”. Żegnam swoich bliskich, Kasia płacze, mówię „nie płacz, wszystko będzie dobrze, kocham Cię, pamiętaj o tym!” Ona uśmiecha się przez łzy, mówi „wiem”.






Odwracam się i idę, zaczynam płakać, oni już nie widzą. Idę i zastanawiam się jak mi się udało spakować swoje dotychczasowe życie w dwie walizki po 23 kg każda, gdzie w jednej mam jeszcze rzeczy dla dziewczynek, na placówkę ? A potem uśmiecham się i myślę przecież pakowała mnie KasiaJ Idziemy już we czworo, do bramki numer 32, patrzę na nas wszystkich i widzę tylko z każdej strony garby, laptopy, aparaty i bagaż podręczny! Idziemy ledwo, ciężkie to wszystko. Wyglądamy jak wielbłądy z wielkimi garbami, ale przecież lecimy do Afryki, gdzieś tam muszą być wielbłądy.
Siadam obok Dyńki, zamykam oczy i zastanawiam się jaki będzie ten rok ? I czy moje życie się zmieni ? Co by nie było, lecę bo ufam, że Pan Bóg tak chciał. I że będzie ze mną.
Doleciałyśmy na 23.00 nocą 18 września, czekamy na bagaże z niepewnością czy dolecą wszystkie i co będzie jak nie dolecą? Ale okazuje się, że są wszystkie, co za radość! Przy wyjściu czeka na nas Siostra Salezjanka widać od razu, uśmiechnięta. Ona po naszych „garbach” pewnie poznaje nas też od razu. Na imię ma Ana. Pyta o lot, ciągle się uśmiecha. Gdy dotarłyśmy pod dom pożegnałyśmy ją i podziękowałyśmy za wszystko. Wtedy ona popatrzyła na nas i powiedziała: „Będziecie tęsknić za Polską, za bliskimi, ale tutaj znajdziecie szczęście, tu jest wasz nowy dom, wyśpijcie się dobrze”. Uśmiechnęła się, wsiadła do swojego jeepa i odjechała.
Wchodzimy do naszego nowego domu, Monika mówi „Wiolu jesteśmy w Afryce, na naszej Misji w City of Hope jestem bardzo szczęśliwa”. Przytulam ją i mówię „Ja też”.