niedziela, 6 stycznia 2013

SIEROTA


"... W Święta Każdy Jest Dziec­kiem. Na Tym Po­lega Ich Magia ..."  







Przygotowaniom do świąt nie było końca, sprzątanie i dekorowanie placówki skończyłyśmy późnym wieczorem w Wigilię. Dziewczynki w większości wyjechały do swoich bliskich na czas świąt. Zostało z nami tylko trzynaście. Pomagały nam we wszystkim, najbardziej podobało im się ubieranie choinki. Biegały z bombkami, łańcuchami i śmiały się tak, że nie można było skupić się na niczym innym. Były szczęśliwe. 



 Pierwszy raz odkąd reszta dziewczynek wyjechała widziałam tak naprawdę radość w tych dzieciach. Nie miały zupełnie nikogo z kim mogłyby spędzić ten wyjątkowy świąteczny czas.
 Aż trudno wyobrazić sobie najbardziej rodzinne święta i to, że nie masz z kim ich spędzić, że nikt na Ciebie nie czeka. Dobrze, że mają City of Hope, siebie, siostry i wolontariuszy. W pierwszy dzień świąt zjadłyśmy uroczysty obiad ze wszystkimi mieszkającymi na placówce. Każdy dostał malutką podpisaną szopkę ze swoim imieniem oraz malutką paczuszkę ze słodyczami a dziewczynki malutką szkolną wyprawkę gdzie znalazły: zeszyt, kredki, flamastry, długopis, ołówek a nawet spineczki do włosów. 



Wszystkie te rzeczy mogłyśmy im dać bo miałyśmy jeszcze rzeczy przywiezione z Polski oraz z paczek. Pierwszy dzień świąt był szczególnie ważny dla Masiye ponieważ od dzisiaj nazywa się Florence, jak siostra, która za dziewczynki jest odpowiedzialna. Pierwsze uczucie jakie pojawiło się we mnie to zdziwienie, czemu i po co zmieniać ośmioletniemu dziecku imię?!
 
 Wyjaśniała mi to siostra Ryszarda, Masiye w języku nyanja oznacza – sierotę. Siostry zmieniły jej imię, aby nie kojarzyło jej się i wszystkim, którzy ją poznają z tym, że nie dość, że jest  z sierocińca to jeszcze ma na imię: Sierota.
 Mała Florence to najbardziej pogodna dziewczynka w City of Hope. Jest za mała żeby zrozumieć dlaczego jest tutaj i czemu na święta nie mogła wrócić do domu. Ciągle mówi, że jej mama jest chora i leży w szpitalu, ale jak tylko wyzdrowieje to razem z jej siostrą – Edith wrócą do domu.
 Codziennie z Moniką modlimy się  o to, aby obie mogły wrócić .

Ten dzień był dla mnie wyjątkowy mimo, że tęsknota za bliskimi uderzyła w tym czasie ze zdwojoną siłą, brak czasu na wieczerzę wigilijną, którą zastąpiłyśmy talerzem zupki chińskiej po powrocie z wieczornej Eucharystii i to, że oprócz Moniki nie miałam z kim podzielić się opłatkiem. Zabrakło też prezentów pod choinką chociaż malutką ubrałyśmy i u nas w domu. Zamiast śniegu dostałyśmy od nieba deszcz więc o ulepieniu bałwana też nie było mowy.

   Tak naprawdę te święta miałyśmy zaplanowane na długo zanim przyjechałyśmy do  Lusaki. Mialyśmy być w  Lufubu z innymi wolontariuszami, polskimi księżmi i zajadać pierogi z mango, które przygotowali na wieczerzę wigilijną. Zostałyśmy w domu, zastanawiając się czy dobrze robimy, ale uśmiechnięte twarze naszych dziewczynek szybko dały nam odpowiedź i to był dla nas najlepszy prezent jaki mogłyśmy dostać.
 To nam przypomina, że tak naprawdę po to tu jesteśmy, dla dzieci, a ich radość to najlepszy dowód na to, że zostając zrobiłyśmy dobrze.

 Bo tak naprawdę nie ma cenniejszego daru jaki możemy podarować drugiemu człowiekowi jakim jest czas.




2 komentarze:

  1. Witaj Wiolu, siostro Konrada! :)
    Widzę, że spełniasz się w swym powołaniu misyjnym pomimo trudów :) Gratuluje
    i mam pomysł ale wolałabym w mailu go omówić :) jeśli możesz odezwij się na moim proszę : magdulagadula@gmail.com
    Pozdrawiam z Lublina
    Madzia P. (dla bliższej identyfikacji - ostatnio widziałyśmy się na pielgrzymce w 9 ;) )

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jesteś Wiolu :)

    OdpowiedzUsuń