"... Lepiej Umrzeć Za Wiarę, Niż Żeby Wiara Umarła ..."
http://www.pkwp.org/news/2013/tanzania_chrzescijanie_zagrozeni/
Zanzibar, wyspa na Oceanie Indyjskim. Wakacje w tym miejscu planowaliśmy od dawna. My, czyli wszyscy wolontariusze, pracujący w Afryce. Przed samym wyjazdem mieliśmy
trochę wątpliwości. Doszły do nas wiadomości, że w lutym fanatycy Islamu zastrzelili
katolickiego księdza. W internecie czytaliśmy, że dla chrześcijan nie jest to bezpieczne miejsce. Postanowiliśmy zaryzykować przecież chcieliśmy tylko odpocząć, nikt tu nas nie wie, że pracujemy na Misji katolickiej i nie
przyjechaliśmy tutaj nawracać nikogo na naszą wiarę …
Gdy tylko zeszliśmy z promu na
ląd, ja, Monika, Tomaszek i Beti okazało się, że nie możemy skontaktować się z
Bartkiem, Iloną, Krzyśkiem, Anią i Agatą, którzy przypłynęli tutaj parę dni
przed nami. Nasze telefony nie działały. Nie wiedzieliśmy co robić, jak i gdzie
ich szukać. Postanowiliśmy znaleźć nocleg, ale też nam to nie szło to za
dobrze, osaczyli nas mieszkańcy Zanzibaru z różnych stron i każdy chciał nam
pomóc.
Przypomniałam sobie, że mam
telefon do siostry Stelli, który dostałyśmy z Moniką od zaprzyjaźnionego
księdza franciszkanina. Powiedział nam wtedy, że jeżeli będziemy potrzebowali
pomocy, siostra nam pomoże. Zadzwoniliśmy, jak się okazało siostra czekała na
nas i wszystko dla nas zaplanowała. Poprosiła, abyśmy chwilę poczekali a zaraz
odbierze nas ktoś z diecezji. Tak poznaliśmy księdza Thomasa, który zawiózł nas
na nocleg do sióstr, gdzie spędziliśmy dwie noce. Po drodze opowiedział nam o
księdzu postrzelonym tutaj w grudniu, który jest w szpitalu, w śpiączce do tej
pory. Zapytaliśmy o księdza, który został zabity w lutym. To mój przyjaciel,
odpowiedział nam ksiądz Thomas. Pracowaliśmy razem, pokazał nam miejsce, gdzie
to się stało. Obok Kościoła, do którego jechał na Eucharystię. Do tej pory w
murze widać wielką dziurę, to na nim zatrzymał się samochód księdza, gdy do
Niego strzelono.
Jak się okazało siostry i nasz
nocleg znajduje się zaledwie pięćdziesiąt metrów od tego miejsca a zastrzelony ksiądz
jechał na Mszę między innymi do tych
sióstr. Gdy weszłyśmy do konwentu pierwsze co mnie uderzyło to tablica a na
niej napis białą kredą: „O Lord, save us from evilones”. Wpisaliśmy się w
księgę gości, byliśmy drugimi gośćmi po tej tragedii. Ludzie się boją,
pomyślałam wtedy. Nie wiedziałam jeszcze wtedy jak bardzo strach dotknie i
mnie.
Przy kolacji siostry opowiadały
nam o tym jak żyją tutaj i pracują. O tym, że biskupi: katolicki i anglikański ukrywają się do tej pory bo na nich też był zamach. Słuchałam
sióstr i nie mogłam uwierzyć jaki spokój bije od nich. Nagle słyszymy modlitwy,
które dochodzą z Meczetu, bardzo głośne. Ciężko mi się skupić na tym, aby o tym
nie myśleć, że wokół nas są wszędzie fanatycy, którzy nienawidzą innych ludzi
tylko dlatego, że są innego wyznania. Siostry prowadzą przedszkole i szkołę
pielęgniarską. Każdego dnia pracują z ludźmi, którzy mogą okazać się ich
katami. Nie wiem, kto z nas zadał siostrze pytanie, czy nie pomyślały po tej
tragedii też o tym, aby uciec z tego miejsca, z tej wyspy w bezpieczne miejsce,
może do kraju katolickiego, gdzie ludzie są życzliwi i cieszą się z obecności
osób duchownych. To byłoby rozsądne, pomyślałam wtedy. Odpowiedź siostry na długo
pozostanie w mojej pamięci. Siostra odpowiedziała nam, że lepiej zostać i
umrzeć za wiarę niż żeby wiara umarła!
Bałam się tej nocy bardzo, każdy
głos, śmiech, który słyszałam za oknem paraliżował mnie dosłownie. Każde
stuknięcie w szybę odbierałam, że zaraz ktoś nam zrobi krzywdę. Po raz pierwszy
w życiu zasypiałam z różańcem w ręku.
Na drugi dzień rano poszliśmy z
siostrami na Mszę Świętą. Siostra Gertrhuda z walizką, w której niesie Najświętszy Sakrament. Nigdy Go nie zostawiamy w Kościele powiedziała nam
wtedy, bo nie wiadomo czy Kościół na drugi dzień będzie jeszcze stał.
Doszliśmy do Świątyni a mijając
ludzi, którzy tylko z nienawiścią patrzyli na niebieski habit sióstr, niektórzy coś krzyczeli.
Później siostra powiedziała nam, że to normalne, krzyczą abyśmy się wynosiły
stąd bo to nie nasze miejsce. Dowiedzieliśmy się też, że teraz katolików na
Zanzibarze jest niewiele ponad jeden procent.
W środku Kościoła jesteśmy my,
czworo wolontariuszy, trzy siostry, trzech mężczyzn i cztery kobiety i
odprawiający Eucharystię ksiądz Thomas.Jest bardzo duszno, drzwi do świątyni są otwarte, nie skupiam się na niczym innym jak tylko na wzroku pełnym nienawiści ludzi, którzy co chwilę zaglądają do środka. Patrzę na ludzi obok mnie i na księdza i tylko myślę o tym jak codziennie może być to dla nich ostatni dzień w życiu, dla księdza ostatnia Eucharystia. Myślałam tylko o tym jak wielkiej wiary są Ci ludzie. O ile łatwiej i spokojniej byłoby im przejść na Islam i żyć „normalnie” bez strachu o siebie i swoich bliskich.
Spędziliśmy w tym miejscu tylko
dwie doby, ale był to dla nas wszystkich myślę piękny czas i lekcja zaufania
Panu Bogu. Katolicy na Zanzibarze pokazali mi co to jest wierzyć i zaufać
Jezusowi mimo wszystko. Pobyt w tym miejscu pokazał mi jak tak naprawdę małej
wiary ja jestem, jak strach sparaliżował mnie, gdy obok wszyscy byli spokojni,
którzy żyją w tym miejscu, w takiej
nienawiści codziennie. Myślałam tylko czy ja byłabym gotowa tak żyć ? Bo łatwo
mi mówić o Bogu moim dzieciom w Zambii czy w Polsce, gdzie większość ludzi to
katolicy, ale czy pojechałabym dawać świadectwo o Bogu w takie miejsce jak
Zanzibar ?! Czy w ogóle mogę powiedzieć, że moja wiara jest prawdziwa?! Od
naszych wakacji codziennie zadaję sobie to pytanie i codziennie modlę się za
ludzi, dla których Pan Bóg jest najważniejszy bez względu na wszystko …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz