piątek, 16 listopada 2012

W buszu

"... Bóg Oddał Ludzi W Ręce Ludzi, Powierzył Ich Trosce Innych Ludzi. Dlatego Też Człowiek Poszu­kuje Przez Całe Swoje Życie, Świadomie Lub Mniej Świadomie Drugiego Człowieka ..." 


Jadę na pace, pierwszy raz razem z Moniką. Nie widzę jej za bardzo bo wiatr rozwiewa mi włosy tak, że trudno je odgarnąć mimo, że są związane. Słońce czuję jakby grzało jeszcze mocniej mimo prędkości i wiatru. Ksiądz Maciej jedzie tak szybko jakby w ogóle zapomniał, że ma nas - dodatkowych pasażerów. Jest taka susza, że zostawiamy za sobą tylko kłęby kurzu, z którego piasek czuję wszędzie: we włosach, w buzi, ale najwięcej w nosie, aż ciężko oddychać.




Jesteśmy po Mszy Świętej w buszu, zaledwie dwadzieścia kilometrów od Lusaki, a wszystko wygląda inaczej. Nie ma żadnych domów z cegły tylko prawdziwe, malutkie, afrykańskie chatki pokryte słomą, czasami widzę ludzi gotujących obiad na dworze, mijamy psa, którego widok na długo zapamiętam, tak wychudzony, że wszystkie żebra mu widać. Odległości od wioski do wioski to kilkanaście kilometrów. Od razu przypominam sobie dwie kobiety, które do Kaplicy pokonały dzisiaj dwanaście kilometrów pieszo. Ksiądz Maciej, który nas zabrał na tę Eucharystię, mówi to nowa „baza” przyjeżdżamy tu na zmianę z Proboszczem w każdą pierwszą niedzielę miesiąca. To niesamowite, że ludzie pokonują takie odległości w tym słońcu i piachu, aby być na Eucharystii.





Od razu zrobiłam sobie rachunek sumienia, ile razu miałam takie niedziele w życiu, że nie chciało mi się tylko z lenistwa iść na Mszę Świętą a Kościół, mam jakieś pięćset metrów od domu! Msza powinna być o jedenastej, ale rozpoczęła się jak ktoś z wiernych powiedział, że są wszyscy i możemy zaczynać. Ksiądz Maciej mówi "to jest prawdziwa Afryka, Mszę rozpoczynam jak ludzie przyjdą. Kto w buszu miałby zegarek i po co przede wszystkim?!"




Dojechaliśmy na farmę gdzie ksiądz Maciej i Jego parafianie chcą założyć nową wspólnotę. Jednak nie możemy na nią wejść dopóki nie zanurzymy butów w czymś, co według mnie wygląda jak smoła. Pytamy, zdziwione i zaciekawione, co to i po co tak musimy robić. To specjalny płyn, który zabija bakterie z zewnątrz, taką dostałyśmy odpowiedź. Ok, jak trzeba to trzeba, uśmiecham się do Moniki, zanurzam buta, to znaczy podeszwę i dwa paski. Teraz mogę już bez bakterii wejść na farmę! 


Na spotkanie ze swoim Pasterzem, przyszło osiem rodzin, każdy kto wchodził do domu, gdzie nas zaproszono, klękał i witał się z gośćmi na kolanach. Zapytałam czemu tak klękali Ci ludzie?! Ksiądz Maciej odpowiedział "to z szacunku do gości i starszych" . Siedzimy, czekamy na kolejne rodziny a w drzwiach widzimy tylko małe główki i rączki, które też są ciekawe kto to i po co przyjechał. To dzieciaki, mieszkające na farmie. Uśmiechamy się do nich i machamy.


 Nagle Ksiądz Maciej mówi " mam dla nich przynętę " i wyciąga z torby całą torbę lizaków z Polski. Poszłyśmy do dzieci, a było ich mnóstwo, każde z nich dostało lizaka, te sprytniejsze nawet dwa! Pograłyśmy w łapki. Potem patrzyłyśmy, jak chłopcy grają w nogę piłką zrobioną z reklamówek a uśmiechy im z twarzy nie schodziły. Patrzyłam jak dziewczynki, w podartych sukieneczkach i bez butów, patrzyły na nas i także uśmiechały się do nas. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam ubóstwo a mimo to i szczęście. Bo zaraz przypomniałam sobie, że te dzieci mają swój dom, rodzinę i to jest największe szczęście każdego człowieka. Tym różnią się od naszych dziewczynek, które nie mają biednych, kochających rodziców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz