wtorek, 30 października 2012

Sałatka owocowa

" Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia ... "




Jesteśmy już ponad miesiąc w City of Hope. Udało nam się przedłużyć wizę na kolejny miesiąc i jak to Monika mówi, teraz jesteśmy już legalnie! Cieszę się, to tylko miesiąc, ale w zderzeniu z tęsknotą za bliskimi, za tymi, których kocham to aż miesiąc! Nie ogarniam jeszcze tej afrykańskiej codzienności, nie wszystko rozumiem, myślę jeszcze po europejsku więc nie muszę.


Nasza Misja to jedna wielka terapia śmiechem więc i kryzysu nie było póki co. Tak nam dużo łatwiej cieszyć się z małych cudów, gdy uda się zapoczątkować coś dobrego, gdy codziennie po wieczornym słówku na dobranoc czekamy na dziewczynki, aby postawić im znak krzyża na czole, a w dniach kolejnych przychodzą już te starsze, które wcześniej nie chciały i czekają na swoją kolej. A maluchy biegną do matek, które stoją z boku, aby je pobłogosławiły. Matki, które pracują w City of Hope i mają dziewczynkom zastąpić te prawdziwe. Jest ich cztery.


Wspominając ten miesiąc, przypominam sobie wieczory bez prądu kiedy siedzimy na ziemi z Moniką i nie robimy nic z dziewczynkami bo co bez prądu możemy zrobić ? A dziewczynki zaczynają śpiewać dla nas, jedna po drugiej. Anastasia po każdej zaśpiewanej piosence pada mi w ramiona, Masiye w ramiona Moniki, przytulamy je a te wstają i śpiewają kolejną mówiąc teraz będzie z tańcem.Przypominam sobie jak Nellia opowiada nam jednym tchem historie o smokach i księżniczkach jakby miała w dzieciństwie czytane non stop bajki na dobranoc i je pamiętała. A wiem, że nie miała, jest w Mieście Nadziei od najmłodszych lat!Przypominam sobie wrażliwą Cecilię, która nie odzywała się do mnie tydzień bo spóźniła się na „studytime” i za karę nie dałam jej zeszytu, aby mogła się uczyć a po tygodniu nie wytrzymała i na różańcu siadła obok mnie i powiedziała: „I missing you” i teraz nigdy się nie spóźnia ! Przypominam sobie te wszystkie nerwowe poranki na „readingtime” i popołudnia na „studytime” kiedy dziewczynki robią wszystko oprócz tego co robić powinny. Śpiewają, kłócą się, obrażają a my nie mamy sił, aby ciągle im powtarzać silence i tłumaczenia im, że ołówek jest do pisania a nie do jedzenia! A one
odpowiadają, że wiedzą, ale to jest dobre !


Przypominam sobie jak często brakuje mi palców u rąk, aby każdą na chwilę chociaż za jej dłoń złapać i to jak skaczą po mnie codziennie jak po drzewie, jak małe małpki. Mała Joyce jest w tym mistrzynią. I myślę, że cudowny miesiąc za mną, zwykłego życia z niezwykłymi ludźmi, ale przede wszystkim to codzienne spotkanie moje z Panem Bogiem. Widzę go w każdym człowieku, którego spotykam, widzę go w każdym napotkanym dziecku w szkole, które ma podarte ciuchy, zniszczone buty albo w ogóle ich nie ma. Widzę go w moich dziewczynkach. Mamy co świętować!:) Na tę okazję zrobiłam sałatkę owocową z bananów, papai i jabłka. Popiłyśmy ją kisielkiem, który Monika dostała wraz z paczką z Polski. 


3 komentarze:

  1. Tutaj tak pięknie piszesz a tak to nasępiona ciągle siedzisz:D
    Ale i tak Cię koooocham:)
    Twoja kumpelka i towarzyszka życia czyli zajechana i zasmarkana Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiolcia rzeczywiscie pieknie opisany kazdy dzien, po dniu. Cudowne zdjecie, cudowne opisy , ale jak mogloby byc inaczej ,skoro Sama Jestes CUDOWNA!!!!

    OdpowiedzUsuń